Antek i Francek poszli roz do restauracji. Zjedli, wypili i wyszli. Jak byli już na dworze, Antek pyto Francka:
– Ty, czyś ty zgłupioł? Po jakiemu dołeś portierowi aż 100zł?
– A czyś ty widzioł jaki on mi doł płaszcz?

          

– Antek! Co ty tak źle wyglądosz?
– Człowieku dziwisz się? Tako robota! Cały dzień na kolanach!
– A długo tam już robisz?
– No, w poniedziałek mom zacząć.

    

Antek i Francek wybrali sie do fryzjera. Antek pado po drodze:
– Ty Francek, jakbyś mi tak gwóźdź wbił do głowy, to by se fryzjer zepsuł maszynkę, wyłomoł by zęby, zrobimy to?
– Dobrze pado Francek, bierz i wal!
Antek wziął gwóźdź i chce wbić, ale Francek coś sie zatrząsł.
– Co to? Strach cie oblecioł!
– Nie, ino tak myślę, żebyś tego gwoździa nie minął, bo bych wtedy pieronie prosto w łeb dostoł!

         

Roz Antek chcioł wypróbować swojego kamrata i pedzioł mu tak:
– Wiesz Francek, jak jo umra, to bych bardzo chcioł, żebyś tak przy mie trzy noce wachowoł. Możesz mi to przysiąc?
– Do ciebie wszystko – pado Francek. – moga i tydzien nawet.
No i dobrze. Antek chcioł sie przekonać, czy to prowda i udowoł umrzyka. Leżoł w trumnie a okiem ukradkiem spozieroł czy Francek umowa dotrzymo. Francek jednak był szewcem i żol mu było tych trzech nocy to se trzewiki do zolowanio przyniósł i kołki wbijoł. Naroz Antek z trumny godo:
– Przy trupie sie nie klupie!
– A umarty mo pysk zawarty – pado Francek.

          

– Antek pożycz mi 200 złotych.
– No dobrze, ale mom przy sobie ino sto.
– No to dej te sto, a drugie sto będziesz mi winien – pado Francek.                  

Do Francka przyszoł roz Antek pra, no i pado mu:
– Francek wejrzyj tam ino przez okno, nie chcę ci som powiedzieć, ale zdaje sie, że twojego psa przejechało!
Francek wyjrzoł, spojrzoł i pado:
– Skąd! To przecież nie jest mój Azor.
– No ale wejrzyj se dobrze – pado Antek – to jest na pewno twój pies. Mo taki som czorny ogon z tymi biołymi plamami.
– Dyć ci padom, że to nie jest mój pies! – pado Francek i jeszcze roz wejrzoł a potem dodał:
– Przecież mój pies nie jest taki plaskaty.

           

– Tato kaj wyście się urodzili? – spytoł roz synek ojca.
– W Bytomiu!
– A mamulka?
– w Opolu.
– A jo?
– W Strzelcach Opolskich.
– No patrzcie, co za szczęście, że my sie tak wszyscy spotkali pra?

           

Poszedł górnik do spowiedzi. Coś tam poopowiadał i po chwili
zastanowienia mówi:
– Prosza ksiyndza, jo mom jeszcze jedyn taki grzych, ino sie wstydza
pedzieć…
– Godej, synu. Miłosierdzie boskie je niyłograniczone.
– Prosza ksiyndza, jo je ze Sosnowca…
– To niy grzych, synu. To gańba!         

 

Gornik wpadł do szybu w kopalni, przerażeni koledzy nachylają się nad
czeluścią…
– Francik… żyjesz?!
– Żyja – odpowiada Francik.
– Mosz złomaną nogę?
– Nii…
– To może ręka?
– Niii…
– To dlaczego nie wychodzisz?!
– Bo jeszcze lecaaa…

 

W świetlicy GS trwa spotkanie przedwyborcze. Kandydat na senatora mówi do zgromadzonych:
– Chcę was uwolnić od komunizmu, anarchizmu, klerykalizmu…
– A macie panocku coś na reumatyzm?

         

Siedzi se syneczek przi kałuży i pije ta woda.
Na to przichodzi tako stareczka we plyjdzie i pado mu:
– Synek, nie pij tyj wody, bo to je sam maras, puć sam ino do mie, dom ci szolka tyju…
– Proszę, co pani mówiła?
– A nic, nic, pij, pij goroliku, pij…

         

W szkole pyto sie rechtór dzieci:
– Po czym dzieci poznomy czy kura jest staro czy młodo?
– Po zębach panie rechtór – pado Alojzik.
– Przecież kura nie mo zębów!
          

Po wczasach we Francji wracają do Polski: Masztalski, jego najstarszy syn i ojciec.
– Och te Francuzki – wzdycha syn. – Co za temperament!
– A co za finezja! – dodaje Masztalski.
Po chwili odzywa się jego ojciec:
– A… ile… cierpliwości mają…

         

Spotkało sie roz dwóch górników.
– Zeflik znosz śląski napój na k..? – pyto jeden.
– Kwaśnica!
– Psinco!
– No to co?
– Krzynka piwa!
– No to ci teroz też powiem. Znosz śląski napój na d..?
– Nie?
– Dwie krzynki piwa!

          

– Antek, jak myślisz co jest bardziej ciężkie kilo pierza albo żelaza? – pyto Francek.
– Ty głuptoku, przecież kilo jest kilo!
– No to jakes taki mądry to spuść se kilo pierza a potem kilo żelaza na nogę a przekonosz się co jest cięższe!

           

Jeden chłop seblekoł sie i chcioł sie kąpać w Odrze. Naroz zjawio się milicjant i obserwuje go. Jak sie już chłop blank seblek to milicjant podchodzi bliżej i pado:
– Tu nie wolno sie kąpać!
– No to po jakiemu mi tego wcześniej nie pedzieli, przecę widzieli że sie seblekom?
– Bo seblekać sie wolno!

           

Przyszli roz z powiotu tacy panowie i pytają gospodarza, wiela mu krowa dziennie mleka daje?
– A będzie z 7 litrów!
– A co z tym robicie?
– 3 litry w doma zostają a 7 sprzedowomy spółdzielni.

          

Roz spotkały sie dwie furmanki. A byli ci chłopi znajomkami.
– Kaj to jedziecie sąsiedzie? – pyto sie ten jeden.
– A dyć spytejcie o to konia!
– No ale chcieliście przecę na targ jechać? A to jest w drugą stronę!
– Toć prowda prawicie, ale będę sie to z koniem wadził?

         

Jeden pastuch siedzioł se na łące. Patrzy se tak na to piękne niebo i tak se myśli patrząc na te skowronki co po niebie furgają:
Panie Boże, też mogłeś to i tak zrobić, coby i krowy furgać umiały. Byłoby też to pięknie widzieć jak se tak furgają niby te skowronki.
Tak se myśloł i położył sie na trowie i patrzy i spoziero na niebo. Naroz jeden skowroneczek nie wytrzymoł i spuścił mu małą, miękką, mokrą rzecz prosto na gębę. Wtedy sie pastuch zerwoł, zaczął sie wycierać i głośno do nieba zawołoł:
– Dyć Tyś to jednak dobrze wszystko obmyślił Panie Boże! Jakbych jo teraz wyglądoł jakby to krowa zamiast tego skowronka furgała!

           

Antek z Franckiem robili roz we wsi. No i dobrze. Robią i robią. No ale naroz sie Antek stracił. Francek go poszoł szukać i patrzy, a Antek stoi nad wychodkiem i kijem tam mieszo a mieszo.
– Antek! Coż ty tu robisz?
– Adyć widzisz, że szukom. Żakiet mi tam wpodł i nie mogę go zność.
– Smol go, przecież i tak go już nosić nie będziesz!
– No prowda godosz, ino widzisz w kabzie mom śniadanie – pado Antek i dalej szuko i szuko.

       

– Antek, powiedz mi po jakiemu Adam z Ewą tak dobrze w raju żyli?
– No to przecież jest proste! Nie mieli teściowej!

           

Roz Antek z Franckiem szli wele kościoła. Naroz Antek zdjął czopka na znak pozdrowienia.
– Jo myśloł – pado Francek – żeś ty z Panem Bogiem na bakier?
– No bo tak jest – pado Antek – my sie ino pozdrowiomy ale ze sobą nie godomy!

          

– Francek skąd mosz nowy rower?
– Ach wiesz byłech z Mariką na kąpielisku. Kąpalimy my sie, potem całowali my sie, potem my sie już zaś kąpali, a potem… Marika powiedziała: „A teroz se Francik weź to na co mosz ochotę”. No to mie nie trza dwa razy godać. Łaps za koło i już moje.

          

Roz jeden chory umarł i dostoł sie do nieba. Święty Pieter go wpuscił i widzi, że ten nieboszczyk sie smieje i smieje, a wniebie to tam tyla śmiechu nie ma.
– Powiedz mi duszo – pado Piotr – po jakiemu ty sie tak śmiejesz?
– A dyć z tego, żech już blisko od godziny tu w niebie a oni mie tam na dole jeszcze operują!

          

– Panie dochtorze, prędko, prędko, nasz Alojzik złykł korkociąg! – telefonowała matka do dochtora.
– Już lecę, zaroz tam będę, a coście dotąd robili?
– Otwarli my flachę nożem!

          

Jednego też roz operowali i w środku w brzuchu mu nożyce zostawili. No to też musieli drugi roz operować. Jeszcze dobrze po tej drugiej operacji do siebie nie przyszedł jak wlozł ten dochtór co go operowoł do sali i zawołoł:
– Nie ma tam gdzie mojego parasola?
Chłop z mety zemdloł!

       

Tatulku – pyto synek – po czym poznać czy kto jest pijany?
– No widzisz Gustliczku, patrz tam idzie dwóch chłopów nie? A jakbych był pijany to bych widzioł czterech – wiesz?
– Ale ojciec! Tam idzie ino jeden!

           

Dwóch pijoków zamiast po chodniku to szło torem kolejowym. Ten jeden cos zmiarkowoł i rzecze:
– Pierona, Francek – patrz jakie te schody są długie!
– Te schody, jak te schody, ale patrz jakie te gelendry (poręcze) są niskie
– To pódź poczekomy bo chyba winda jedzie.

         

Teroz to wszędzie na całym świecie zamiast ludzi wprowadzają maszyny. Jo nie wiem czy to dobre, ale tak ponoć jest. Roz też przyszła komisyjo zwiedzić taki nowy zakład i ten kierownik ich oprowadzo, pokazuje wszystko, a potem to pokozoł im blank nowe instalacje i pado:
– Ta instalacjo zastępuje aż sześć ludzi.
– Och! – godo komisyjo. _ A kto je obsługuje?
– Siedmiu specjalistów – pado kierownik.

          

Sędzia pado do złodzieja:
– Zrobliście aż siedem włamań w ciągu tygodnia!
– No ja. Widzą, że złodziej nie mo niedzieli, wysoki Sądzie.

       

Roz sie Antek rozchorowoł, wzion i umarł. Franckowi to tak blisko ku sercu przyszło, że nie trwało długo i on też wnet stoł pod bramą rajską. Klupie i klupie w te dźwierze, ale dostać sie nie mógł, bo ci anieli tak w niebie głośno śpiewali. Nojbardziej to jednak było słychać Antka. Nic ino wrzeszczoł „Hosanna Alleluja, Hosanna Alleluja!”.
Tego już było Franckowi za długo. Czekoł i czekoł, klupoł i klupoł, aż sie rozeźlił i zaczął szpetnie przeklinać. Te „ogniste pierony” to ino tak jeden za drugim furgały. Teroz było mu już blank jedno czy pódzie do nieba czy do piekła. Naroz brama sie otwarła i wyskoczył z niej Antek w biołej, długiej koszuli z lelują w ręku i woło na całe gardło:
– Słuchejcie anieli! To jest dlo mie prawdziwo niebiańsko muzyka, to jest balsam dlo moich uszu. Czy słyszycie te dzwony ojczyzny? To są głosy mojego Śląska. Wpuście kamrata do nieba! – No i tak Francek sie tam dostoł.

          

W katastrofie górniczej zginął Kulik. Górnicy się naradzali jak to Kuliczce powiedzieć, że już nie mo chłopa. Wybrali do tego Francka, bo pedzieli, że on sie nojlepiej do takich babskich spraw nadaje. Toż Francek poszoł, zaklupoł i pado:
– Mieszko tu wdowa Kuliczka?
– Coście? Przecę jo nie wdowa! Mój przyjdzie o drugiej ze szychty!
– A o co weta, że jednak wdowa! – pado jej Francek.

         

Roz jeden górnik kupił synowi gitarę, ale bez strun. Synek pado:
– Ojciec, po co mi gitara bez strun?
– Naprzód pokoż co umiesz. Jak się nauczysz grać, to ci i struny kupia.

         

Spotyko się dwóch ojców. Jeden sie chwoli:
– Ty Józek, wiesz jak mój Antek fajnie kląć umie.
– A wiela mu to?
– Już 4 lata.
– A rzykać umie to już?
– Czyś ty głupi, takie małe dziecko?!

        

– Zefliczku – pyto brata Marika – za coś ty te lejty wzion?
– Wzion? Sami dali!

          

Roz jeden synek przylecioł do piekarni i woło:
– Dejcie mi dwie żymły i jedna bułka!
– Przecież to jest to samo – pado piekorz.
– Ale kać tam! Żymła jest żymłą a bułka – bułką.
Piekorz mu sprzedoł, ale jak synek już mioł wyjść ze sklepu, pado mu jeszcze roz:
– No dyć pwiedz mi – a to był piekorz ze Śląska – no powiedz mi czemu to nie jest to samo?
– No bo widzą, te dwie żymły są dlo babki i mojej matki, a ta bułka jest dlo ciotki, a ona jest z Sosnowca.

          

– Piekorzu, mocie suche bułki?
– Mom synku, mom.
– To dobrze wom tak, mogliście je sprzedać jak były świeże!

         

Roz w kopalni było dwóch kumplów. Antek i Francek. Antek był bardziej leniwy od Francka. Toż też roz zjechoł na dół fedrować, ale nie chciało mu sie łopaty brać. Zostawił ją na wierchu i przywiesił do niej kartkę: „Francek jak zjedziesz na dól, weź moją łopatę boch jom zpomnioł Antek”.
Francek se kartkę przeczytoł i na drugiej stronie napisoł: „Łopaty żech nie widzioł Francek”.

                

– Wiesz Antek – pado Francek – jo to bych tak chcioł fedrowac na Północnym Biegunie.
– Ale coż ci sie też zachciało?
– Bo widzisz, tam jest pół roku noc, to bych społ i leżoł, że aż hej.
– No ja, ale tyś zapomnioł, że tam jest pół roku dzień, to byś ale fedrowoł!!
– Coś ty! Przeca mie obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy.          

Przyszedł chłop do restauracji i obstalowoł se parówki i żemłę. Kelner przyniósł, a chłop patrzy na talerz i pado:
– Co to? Zmniejszyliście porcje?
– Nie, ino robiliśmy remont i wstawiliśmy wieksze stoły, to sie tak teroz wszystkim będzie zdowało.

       

– Ty Karlik, ponoć ty całymi dniami u mojej baby wysiadujesz? Pilnuj sie bracie, bo jak nie to…
– Coś ty taki zazdrosny – pado kolega – żeby to w nocy przychodził ale w dzień?
– Już ty mi Karlika nie broń, jo go dobrze znom. Z niego to taki pieron, że on nawet w dzień przenocować umie!

         

Spotkoł roz kolega drugiego i pyto go:
– Cóż tam u ciebie słychać?
– Ano starzeję sie i chcę się ożenić, coby mi kto mioł aby oczy zawrzeć.
– No wiesz – pado kolega – jo ci powiem prowdę. Miołech dwie baby, ale one mi dopiero oczy otwarły!

          

Spotkało sie roz dwóch górników i tak rozprowiają:
– Patrz jaki ten świat dziwny – pado ten jeden – Jak górnik jest chory to sztygar godo, że jest pijany, a jak sztygar są pijani, to sie pado, że są chorzy.

         

Roz na grubie spotkali sie górnicy – kamraci. Siedli na kara i zaczli se rozprawiać. Ten jeden padoł:
– Jak jo był w Afryce to mie roz lew gonił.
– To jeszcze nic, – pado ten drugi. – Jak jo był w Afryce toch widzioł jak jeden lew skoczył na człowieka i go żywcem pożarł.
– To jeszcze nic takiego pado trzeci. – Jak jo był w Afryce toch widzioł jak lew gonił człowieka, potem go pożarł i wypluł!
A ten czwarty górnik sie ino przysłuchiwoł i naroz pado:
– Kamraty! To jo jest ten istny, co mnie lew gonił, pożarł a potam wypluł. Narszcie mom świadka na to, bo mi żoden wierzyć nie chcioł!

          

Jednemu górnikowi zmierzła robota na dole. Pociepł kopalnia i wybroł sie na wieś. No i tam trza na polu robić pra, no to on się wybiero na pole. Pado do baby:
– Cygarety mom?
– Mosz!
– Zapałki mom?
– Mosz!
– Bat mom?
– Mosz!
– Kwaretka jest?
– Jest!
– No to wio!
A jak przyszedł na pole to patrzy, a on pługa zapomnioł.

        

Do restauracji w Bytomiu przyszoł taki fajny młodzik. A w kącie siedzieli przy piwie górnicy. No i ten młodzik pyto sie kelnerki czy może dostać dwa kreple, no ale on pedzioł po gorolsku „pączki”. I ta kelnerka przyniosła mu te pączki. A on jej na to:
– Za te dwa pączki
Całuję panią w rączki.
To spodobało się kelnerce i pyto go czy by jeszcze czegoś nie chcioł.
– No to dwa ciasteczka proszę. – Kelnerka przyniosła a on jej tak:
– Za te ciasteczka
Całuję panią w usteczka.
A ci górnicy przy piwie to ino słuchali, ale jeden nie wytrzymoł i pado na głos:
– Panie, a możebyście se i zupę obsztalowali!        

Młoda dziołcha wleciała uradowano do izby i pado:
– Babko, pamiętocie wy jeszcze jak wos kto pierwszy roz pocałowoł?
– Coś ty, jo już nawet tego ostatniego nie pamiętom.      

Roz jechała jedna baba tramwajem do Chorzowa. Konduktorka pyto ją kaj jedzie?
– Do Chorzowa – pado baba.
– Do Starego? – pyto konduktorka, no bo to i Stary Chorzów jest.
– Nie! – pado baba, – do Emy prać.

         

Roz spotkało się trzech kolegów. Wypili se i terozki stoć musieli na przystanku, żeby do dom zajechać. No i ten jeden tak prawi:
– Jakby tak stoła tu moja staro, to by przez drzwi do tramwaju nie wlazła, bo tako jest grubo.
– To jeszcze nic – pado ten drugi. Jakby tu stoła moja staro, to by sie ani tramwaj na szynach nie zmieścił. Przecież jak idę z nią do teatru to kupuję trzy bilety, bo jeden stołek jej nie styknie.
– To jeszcze nic – pado ten trzeci – moja baba jest i tak grubszo. Mo taki fajny stanik, to jak jo go zaniósł do pralni, to mi padali „namiotów do czyszczenia nie przyjmujemy”.

          

Na jednym odpuście był bardzo wielki ścisk. No i jednej starej babie ukradli w tym ścisku pieniądze. A miała je w kiecce w kabzie. Przyszła zatem z płaczem do proboszcza i prosi, coby proboszcz z ambony wygłosili i sumienie złodziejowi skruszyli. No ale farorz ją naprzód pytają:
– A nie zmiarkowaliście nic jak wom tam kto ręka wsadzowoł?
– Ja! – pado baba. – Zmiarkowałach, ino myślałach że to w dobrych zamiarach.

           

– Ty Zeflik, wczoraj żech sie dopiero w Krakowie dowiedzioł jako jest różnica między teściem a teściową.
– No to powiedz mi gibko!
– No ta, że teść przychodzi z wizytą a teściowo na wizytację!

        

Roz na dole górnicy chcieli se w karty pograć. Nie mieli jednak pieniędzy i umówili sie, że zamiast pieniędzy to se w gębę strzelą. No i dobrze. Teroz tasują już karty a tu jeden prask w pysk, tego co tasowoł.
– Pierona! Co robisz? Dyć żech jeszcze ani dobrze nie pomieszoł?
– No ja, ale przecę trzeba coś zawsze na początek dać do banku nie!?

          

Roz szoł chłop ze swoją babą a oboje coś nieśli.
– Jadwiżko, nie mosz za ciężko?
– Nie.
– A nie obijo ci ta torba kolan?
– Nie.
– A nie wdziero ci sie to trzymanie w rękę?
– Nie.
– No to zamień sie ze mną.          

Józik spotyka w restauracji Masztalskiego i szepcze mu na ucho:
– Ty, znowu ktoś jest u twojej żony.
– Pierona! Już nie wytrzymom!
– Bierz moją laskę i leć – radzi kamrat.
Masztalski wchodzi po chwili do chałupy i choć ciemno, wyraźnie widzi, że spod kołdry wystają cztery nogi. Wali na oślep laską po nogach, a potem wyżej i wyżej… Opamiętał się dopiero w kuchni, gdy przy piecu zobaczył żonę.
– Przywitałeś się już z teściami? – pyta żona. – Bardzo zdrożeni przyjechali i żech ich w naszej sypialni położyła…

          

– Takiś niedobry dla mnie, Masztalski – mówi teściowa – ale mógłbyś przynajmniej załatwić mi miejsce na Powązkach.
Masztalski oburzony, że teściowa tak źle o nim myśli, pojechał do Warszawy. Wraca na drugi dzień i oznajmia:
– Miejsce mosz załatwione!
– Nie może być! – cieszy się teściowa.
– Ino musisz się pospieszyć do środy, bo przepadnie.

         

Antek mioł taką babę co sie nigdy z nim nie wadziła. Umiała wszystko po dobroci zrobić. Roz też Antek wrócił z szychty a był pierońsko zły. Baba mu zaroz obiod dowo i przynosi naprzód zupę. Antek wonio, patrzy, żur z kartoflami, bez słowa wyciep talerz z zupą przez okno. Baba nic. Bez słowa przyrychtowała drugie danie: kotlet, kapustę i kartofle. Antkowi sie na ten widok oczy śmieją, bierze już widełkę do ręki a w tym baba bierze talerz i wyrzuca go przez okno.
– Ale babeczko, co ty robisz, taki fajny kotlet!
– Jakeś wyciep talerz toch myślała, że dziś chcesz obiadować w ogródku.

           

Jedna baba powadziła sie z mężem. We wieczór, kiedy sie jeszcze nie pogodzili, maż wziął kartkę i napisoł: „staro obudź mie o piątej rano”. Rano obudził sie o siódmej. Już chcioł ryknąć na baba. Naroz widzi na stole kartkę. „Stary, wstowej, już pięć”.

         

– Ty, Francek! Chodzisz to jeszcze z tą Maryjką od Matlorzów?
– Nie, już nie chodzę.
– No to mosz szczęście, boch sie wczoraj takich rzeczy o niej dowiedzioł, żebyś ani nie uwierzył. A po jakiemu już z nią nie chodzisz?
– Boch sie z nią ożenił.

          

Jednemu górnikowi urodziło sie w trzy miesiące po ślubie dziecko. Koledzy mu na dole doskwierali, że to nie jego, że coś tu nie gro.
Górnik wypił se jednego na odwagę i dalej do swojej baby. Przychodzi i pado jej, że z tym dzieckiem cos mu nie pasuje. A baba jak gębę nie otwarła:
– Co nie pasuje ci? Może rachować nie umiesz! Patrz:
Trzy miesiące jo jest twoja baba.
Trzy miesiące tyś jest mój chłop.
A trzy miesiące my są żonaci.
Wiela to jest razem do kupy? Jest dziewieć miesięcy czy nie?          

Przyszedł roz górnik z szychty i tyla co wlozł do izby wdepnął do kupy, bo to dziecisków w doma pełno. A baba z gębą do niego:
– Ty mamlasie jeden, to jo tu cały dzień koło tego chodzę i nie wdepłach, a ty tyla coś wlozł to już prosto w gówno.

          

– Od dziś dzielimy sie robotą – pado żona do górnika. Dziecko jest nasze i roz ty go będziesz kolebać a roz jo. W nocy żona budzi męża.
– Józef! Mały ryczy!
– To se pokoleb twoją połowę a moja niech ryczy.

          

– Francek, ponoć żeś sie ożenił?
– Ano, prowda.
– No to musisz być szczęśliwy?
– No, musza!!!

          

Roz w sądzie skarżyli takiego jak to padają recydywistę. Sędzia tak patrzy na niego i rzekł:
– Jak widać to musicie być zepsutym człowiekiem. W jakim to towarzystwie sie wychowali i obracali?
– No wiedzą, od młodości mom ino z sędziami i adwokatami do czynienio!

           

Antek pracowoł na nockę, na pochylni z dwoma kumplami. Kiedyś powiedzieli mu, że jego staro zdradzo go i poradzili mu, żeby w połowie szychty poszoł zobaczyć do dom. Antek rzeczywiście w połowie szychty polecioł do dom. Patrzy przez dziurkę od klucza i widzi, że z jego babą siedzi sztajger. Prędko polecioł nazod i pado do kumpli:
– Wy pierony! Wyście chcieli, żeby on mie widzioł i zapisoł mi bumelkę. Co!?

         

Antek, czy ty wiesz jako jest różnica pomiędzy psem a kobietą?
– ?
– No widzisz, baba to na swojego szczeko a do cudzego sie przymilo a pies na opak!

           

– Panie Gajda, czy wasza kobieta jest w doma?
– Nie, przed trzema godzinami poszła na pięć minut do sąsiadki.

         

Jedna baba spowiado sie, że rozwaliła na głowie chłopa swego gornek z gliny. Ksiądz jej na to:
– A żałujecie to aby?
– Toć! Przecę za niego 100 złotych dałach!

        

Jednym młodym urodził sie syn. Poszli do kościoła, żeby go ochrzcić. A dali mu na miano Jan. Ksiądz bierze ta wata, sól i oleje i pyto:
– A którego to Jana wybraliście?
– Jak to którego?
– No pytom jak sie wasz synek będzie mianowoł, czy Jan Kanty, czy Jan od św. Krzyża, czy Jan od olejów czy może Jan Nepomuceński?
Ach to o miano wom idzie? No to przecę Jan Kaczmarek!

         

Pyto roz ksiądz na nauce przedślubnej:
– Powiedz mi Józek, czemu to chłop musi babę żywić a nie na opak?
– No myślę, że to wedle tego, iż baba roz w raju chłopa żywiła i my za to jeszcze do dzisiaj pokutujemy.

          

Roz Francik posłoł swoją starą na wczasy. tyla razy słyszoł, że jest to równouprawnienie, myślał se: „Niech roz i moja zażyje tych wczasów”. No i dobrze. Gustla se pojechała, teraz nazod już przyjeżdżo. Francik z bukietem na dworcu na nią czeko i jak ino z pociągu wylazła, to on ponoć tak ją spytoł:
– Dziubecku a byłaś ty mi aby wierno?
– No toć Franciku – pado Gustla – tak jak i ty mie!
– Koniec Gustla! – pado Francik – już ty mi na żodne wczasy więcej nie pojedziesz!

 

Wiesz – pado kolega do kolegi – kobieta to jest jak ten anioł stróż. Po ślubie to ten anioł furgo do nieba, a kole ciebie to ino ten stróż zostanie.

 

To jest tako staro opowieść, ale prawdziwo. Jeden górnik spotkoł roz kamrata i pado mu:
– Ty Paulek, słyszołeś to jakie to nieszczęście naszego sztygra spotkało?
– Nie. A co mu się stało?
– A dyć borok z moją starą uciekł!

 

– Panie rechtór, mamulka dali pięknie podziękować za nauka i posyłają wom tę kurę – powiedzioł synek w szkole.
– Powiedz matce, że pięknie dziękuję. To bardzo pięknie, że nie żałowali tak tłustej kury.
– Naprzód to i żałowali, ale jak widzieli, że Azor ją tak blank na śmierć zadusił, to sie radowali, że aby wom mają co podarować.

 

– Wiesz ożeniłech sie – pado Gustlik do Tomka.
– A fajną mosz babę?
– Blank podobną do Matki Boskiej.
– Co?
– No dyć, bo jak mnie z nią widzą to wołają: „Matko Boska!”.

 

Masztalski taszczy przez granicę potężnych rozmiarów worek.
– Co jest w tym worku? – pyta go celnik.
– Żarcie dla psa.
– Pokażcie no.
Otwiera celnik worek i dziwi się:
– Przecież to kawa! Kawą będziecie psa karmić?
– Jak nie będzie chcioł, to niech nie żre!

 

– Francik wymień mi cztery żywioły świata.
– Ogień, woda, wojna i…karczma panie rechtór!
– Karczma? Po jakiemu karczma?
– No wiedzą, jak tatulka długo nie ma z szychty i siedzą w karczmie to mama rządzą: „Ten już zaś w swoim żywiole”.

 

Na lekcji chemii nauczyciel pyto Masztalskiego:
– W czym rozpuszczają sie tłuszcze ??
– W rondlu …

Babcia opowiada wnukowi bajkę na dobranoc
– Za górami za lasami stał zamek a w nim same dziwy.
Na to wnuczek
– Eeee babciu to chyba nie bydzie zamek. 

 

Dowódca kompanii wzywa kaprala:
– Słuchajcie, Masztalskiemu trzeba delikatnie powiedzieć o śmierci ojca.
– Tak jest! Rozkaz!
– Kompania, zbiórka! – woła po chwili kapral. – Kto ma ojca, wystąp!… A ty, Masztalski, kaj się pchosz, baranie!

 

Podczas pierwszej musztry kapral wydaje rozkazy:
– Baczność!… Na prawo patrz!… Spocznij!… W lewo zwrot!…
Naprzód marsz!… Pluton stój!… Pluton, baczność!… Nagle rekrut Ecik wychodzi z szeregu i kieruje się w stronę koszar.
– Gdzie idziesz, ofermo! – woła kapral.
– Wiecie wy aby, o co wom chodzi?
– Co takiego?
– Psińco! Mom tego dość! Jak już bydziecie wiedzieć kaj momy iść to żech je w koszarach.

 

Bardzo zmartwiony szeregowy Ecik zwierza się Masztalskiemu:
– Panie kapralu, śniło mi się, żech był wołem i dowali mi jeść słoma.
– Nie przejmuj się, chłopie, to ino sen.
– Wom się tak dobrze godo, a jo rano nie mioł w sienniku ani ździebełka słomy.

 

– Panie generale, mom czterech jeńców!
– To daj ich tu!
– Ale oni nie chcą mnie puścić! 

– Tata, jako jest różnica między wizytą a wizytacją? – pyta syn Masztalskiego.
– Wytłumaczę ci to, Synku, na przykładzie. Widzisz, jak my jadymy do mojej teściowej, a twojej, babci, to jest wizyta – odpowiada Masztalski – a jak ona przyjeżdżo do nos, to jest wizytacja.

 

Wraca Masztalski z Francji i taszczy trzy skrzynki koniaku.
– Co to takiego? – pyta celnik.
– To woda święcona z Lourdes.
Wziął celnik butelkę, odkorkowal, powąchał i krzyczy:
– Przecież to koniak!
– Widzicie, panie celnik! Zaś cud!

 

Francik wziął pudełko zapałek, zapala, zapala i dopiero siódma się zapaliła.
– No nareszcie – mruczy Francik -jedna dobra! Zostawię ją na jutro na rozpałka w żeleźnioku…

 

Francik Kichol i Masztalski pojechali do RFN. Po dwóch miesiącach kamraci witają Masztalskiego na lotnisku.
– A gdzie Francik? – pyta Zyguś Materzok.
– On tam zostoł.
– Zostoł? Nie godej!
– Sklep otwarł.
– Po dwóch miesiącach sklep otwarł? – dziwi się Ecik. Powiedz, jak on to zrobił?
– Zwyczajnie, łomem…

 

– Maski włóż!… Maski zdejm!… Mówiłem ci, szeregowy Ecik, żebyś zdjął maskę!
– Melduję, panie kapitanie, że zdjąłech, ino jo mom taki głupi pysk…

 

Generał zapowiedział swój przyjazd do jednostki wojskowej na wizytację. W dzień wizyty kapral Masztalski dzwoni do dyżurnego Ecika:
– Jest już ten generał? – pyta.
– Nie, jeszcze nie przyjechał.
Po godzinie znowu dzwoni Masztalski:
– Jest już ten generał?
– Nie, jeszcze nie przyjechał.
Po godzinie znowu dzwoni już zdenerwowany kapral:- Pierona, jest już ten generał?
– Nie – odpowiada Ecik
Mija jakiś czas. Pod bramę jednostki podjeżdża czarne auto, wysiada z niego general w asyście oficerów i podchodzi do wartownika:
– To tyś jest ten general? – pyta Ecik.
– Tak
– Chłopie, mosz przegwizdane i ani tam nie idź, kapral Masztalski już trzy razy o ciebie pytoł!

 

– Tato – pyta syn Masztalskiego – co to jest hipopotam?
– To jest taka zwariowana ryba.
– Ryba? Przecież on żyje na lądzie.
– Na tym właśnie polega jej wariactwo. 

Maryjka do Masztalskiego:
– Wejrzyj się ino. Ten helikopter już od godziny wisi w powietrzu.
– Pewnie skończyła mu się benzyna.

 

– Czamuś ani roz nie napisoł do mnie ze wczasów? – wymawia Ecik Masztalskiemu.
– Nie miołech twojego adresu.
– Toś nie mógł napisać, żebych ci go posłoł?
– Widzisz, nie przyszło mi to do głowy!

 

Statek wpływa do macierzystego portu. W kajucie trzech marynarzy szykuje się do wyjścia na ląd.
– Wejdę do domu, zmieniam ubranie – mówi pierwszy – i zaraz lece się zabawić.
– A ja – dodaje drugi – dzwonię zaraz do dziewczyny i pohulamy zdrowo.
– Mnie też czeka zabawa – zwierza się Masztalski. – Podejdę do drzwi, zadzwonię, a potem szybko polecę pod okno.
Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebych jakiemuś gachowi po gębie nie doł.

 

Statek płynący do Argentyny zatonął na oceanie. Masztalski ledwie żywy wylądował na bezludnej wyspie. Siedzi tam rok, drugi, trzeci… siódmy. Nagle widzi statek! Macha, krzyczy, wreszcie dostrzega płynącą w jego kierunkti łódź. Łódź dobija do brzegu i wysiada z niej niezwykle seksowna dziewczyna w stroju bikini.
– Toś ty jest Masztalski? – pyta.
– Ja, to jo!
– I wiela lot już tu siedzisz?
– Siedem.
– To musisz być pieronem spragniony? – mówi zalotnie dziewczyna.
Masztalski ożywia się nagle:
– Nie godej, mosz piwo?!

 

Masztalski i Ecik słuchają opowieści Zygusia Materzoka o jego przygodzie w dżungli.
– Patrzą, a przede mną pieronowo wielki boa! Struchlałech ze strachu. A tu ci wychodzi fakir. Ino gwizdnął i boa zniknął.
– To jeszcze nic – wtrącił Ecik. – Moja staro miała takiego boa i poszli my na dancing. Przewiesiła boa przez krzesło i nikt nie gwizdnął, a boa zniknął…

 

Masztalski miał wypadek w kopalni i leży w szpitalu, podłączony do różnych urządzeń. Wpada Maryjka i siadając na brzegu łóżka, lamentuje:
– Co ci to chopeczku? Takiś ty borok! Cierpisz, ja?
Masztalski rusza kilka razy ustami i pokazuje coś ręką.
– Co to – lamentuje baba dalej – napisać mi coś chcesz? mosz tu kartka i ołówek.
Masztalski pisze coś i zamyka oczy.
– Tak żech bez chłopa została! – lamentuje baba i wzrok jej zatrzymuje się na zapisanej kartce:
„Maryjko, pieronie, bier ta swoja rzyć z tej rury, bo dychać nie moga”.

 

– Wiysz dziołcha – godo chop do baby – może my już dzisioj tyn bonbon Patrykowi z tego papiyrka odwiniemy. Dyć już go tydzień tak cycko.

 

Na podstawie : Śląskie beranie, czyli humor Górnego Śląska  Dorota Simonides,    Towarzystwo Przyjaciół Opola oraz Śląski Instytut Naukowy , Katowice 1988 r.

 

         

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *